A jednak się udało…

maserati 1

To mogła być kolejna smutna historia, podobna do tych, o których słyszymy każdego dnia. Dziedzictwo motoryzacji, które umiera przez swoją staroświeckość, brak pomysłu na nowe otwarcie, nowe życie. Pozostawione samo sobie, niedoinwestowane, w cieniu masowej produkcji szaroburych jeździdełek. Skazane na zagładę. Czasy przepięknych A6GCS, 3500 GT, 350S, 450S, ujeżdżanych przez takie gwiazdy jak Hans Herrmann (tak, ten magik z Mille Miglia 1954), sir Stirling Moss czy J.M. Fangio mogły odejść razem z legendą na zawsze.

Maserati 3500 GT Vignale Spider 1961

Pragmatyk zapyta: dlaczego ktoś miałby kupić takie właśnie auto? Po co wydawać fortunę na włoski, niedopracowany samochód, który w każdej chwili może się zepsuć? W czym byłby on lepszy od niemieckiego konkurenta, który może nie wzbudza tylu emocji ale za to jest doceniany przez setki tysięcy właścicieli i można naprawić go w markowym serwisie w każdym większym mieście?

Te i wiele innych wątpliwości potencjalnych nabywców Maserati potwierdzały kulejące finanse spółki. Rok 2009 był jednym z najgorszych w historii włoskiej manufaktury. Przychody ze sprzedaży zmalały o prawie połowę w stosunku do poprzedniego roku i wynosiły rekordowo niskie 448 milionów euro. Sprzedano w tamtym okresie tylko 4489 aut, a rok obrotowy zamknięto zyskiem EBIT wynoszącym tylko 11 milionów euro. Kolejny rok wyglądał nieco lepiej, a stało się tak za sprawą nowego Maserati GranCabrio. Sprzedano 5675 aut, osiągając przychody rzędu 586 milinów euro, z zyskiem EBIT 24 mln euro. Jednak ten 30% wzrost nie mógł stać się remedium na kłopoty Maserati. W 2011 roku przychody wzrosły tylko o dwa miliony euro, a zysk podniósł się do 40 mln przy sprzedaży 6159 aut. 2012 rok także nie należał do wyjątkowych – 634 mln euro obrotów, zysk EBIT 42 miliony, 6288 sprzedanych egzemplarzy. Takie „osiągi” nie zapewniały wystarczającej rentowności dla tego przedsięwzięcia – spółka córka włoskiego giganta przynosiła rokrocznie starty netto.

Smutne oblicza miłośników dawnej legendy co rusz pojawiały się w Goodwood, na historycznych Mille Miglia, w Pebble Beach czy w Villa d’Este. Przedsiębiorstwo znajdujące się w takim stanie ciężko uratować, tym bardziej, że w tamtym okresie nic nie zapowiadało nagłej zmiany upodobań i szturmu klientów do salonów Maserati.

1956 Maserati 450S Fantuzzi Roadster

W 2013 roku zaprezentowano dwa nowe, mające zrewolucjonizować sytuację modele – Quattroporte szóstej generacji oraz Ghibli, będące trzecim potomkiem noszącym to imię. Oprócz tego w planach: sprzedaż na poziomie 50 000 samochodów w 2015 roku. Moja reakcja? Wolne żarty…

Szybko zmieniające się kartki w kalendarzu i widziane niedawno Ghibli przypomniały mi o hucznych zapowiedziach sprzed dwóch lat. Dlaczego tego nie sprawdzić? Ciekawość wypierała wszystkie inne myśli, łącznie z negatywnym nastawieniem. Rzadko plan dziesięciokrotnego wzrostu w przeciągu trzech lat można uznać za coś innego niż wymysł szaleńca. Rękawicę podjął Harald Wester, prezes zarządu Maserati – czyżby największy szaleniec branży motoryzacyjnej?

To może najpierw liczby: 2013 rok, przychody ze sprzedaży 1,659 milinów euro, EBIT 106 mln, 15 400 sprzedanych samochodów (w tym 7800 Quattroporte od marca i 2900 Ghbli od października) – należą się słowa uznania, imponujący wzrost rok do roku, co prawda daleko do 50 000 egzemplarzy ale to pierwsza oznaka, że plan działa. Rok później, 36 500 sprzedanych samochodów – 23 500 Ghibli, 9500 Quattroporte. Główny rynek sprzedaży: nadal USA (14 690 szt.), Chiny – 9400 szt., Europa – 6360 szt., Bliski Wschód 2050 szt.

Mimo wszystko nadal pół setki tysięcy egzemplarzy w 2015 wydają się być nieosiągalne – chociaż sytuacja makroekonomiczna w USA się poprawia, to z drugiej strony popyt w Chinach może ulec znacznemu pogorszeniu, podobnie jak w reszcie obszaru Azji-Pacyfiku. Ale bez smęcenia, wytykania, że plan spalił na panewce. Przecież zdarzyły się tu rzeczy niemożliwe. Na przykład prawie sześciokrotny wzrost ilości sprzedanych samochodów, w ciągu dwóch lat. To robi niesamowite wrażenie. Plan, który wydawał się być niemożliwym udał się. Takie procesy restrukturyzacyjne, w dodatku tak bardzo radykalne w swoim działaniu (nowa gama, nowe podejście) rzadko przynoszą jakiekolwiek rezultaty, o ile nie pogarszają pierwotnego stanu. Brawo!

maserati3500gt

P.S. Dobrze, że nie zarzekałem się że zjem kaktusa, bo bym miał ciężki orzech do zgryzienia. Czy jakoś tak…