We wrześniu tego roku rusza Formuła E, czyli seria wyścigowa samochodów elektrycznych. Co to oznacza dla świata motoryzacji?
Elektryczne wspomagacze pojawiały się już w Formule 1 czy samochodach startujących w wyścigu Le Mans, jednak jeszcze nigdy nie ścigały się samochody elektryczne. W mediach nie brak negatywnych komentarzy kanapowych znawców, którzy cały projekt mieszają z błotem i chociaż sam nie jestem zwolennikiem napędów elektrycznych to nowa seria wyścigowa ma sens.
Aktualnie w sportach motorowych dominuje trend oszczędności. Przede wszystkim pieniędzy, chociaż na pierwszy rzut oka może wydawać się to dziwne. Profesjonalne zespoły powinny ociekać funduszami na rozwój jednak wszystko ma swoje granice. Technologiczna wojna, która do niedawna podnosiła koszty w każdym sezonie, zarówno w wyścigach jak i rajdach osiągnęła swój limit. Coraz bogatsze zespoły zaczęły wycofywać się ze startów, co więcej, dosięgnęło to także fabryczne zespoły, które w ten sposób promowały swoje cywilne samochody.
Patrząc na Formułę E nie można skupiać się tylko i wyłącznie na oczywistych oszczędnościach paliwa. FIA nie rozwijała przez kilka lat nowej serii tylko po to, aby zaspokoić chore żądania ekologów dotyczące redukcji emisji CO2.
Po pierwsze, każdy kierowca będzie ścigał się identycznym bolidem. Zmniejsza to koszty projektowania, wdrażania i testów, ale co najistotniejsze dla fanów rywalizacji – o wyniku decydować będą umiejętności kierowców, nie zaś pieniądze wydane na sztab inżynierów.
W pierwszych latach, w połowie wyścigu każdy kierowca będzie musiał wymienić samochód na nowy z uwagi na ograniczoną pojemność akumulatorów. Jednak trwają prace nad udoskonaleniem baterii i zwiększeniem ich pojemności. Każda wojna, nawet ta pokojowa na torze przyspiesza rozwój technologii. Po pewnym czasie będzie można zastosować identyczną technologię w cywilnych autach.
Opony. Michelin, który będzie dostarczał ogumienie dla zespołów chwali się jego niesamowitymi właściwościami. Gumy mają wystarczać na cały wyścig i sprawdzać się w każdych warunkach atmosferycznych, zarówno na suchych jak i mokrych nawierzchniach. W dodatku mają rozmiar 18 cali, co ma ułatwić transfer technologii do samochodów cywilnych.
Odpowiedni poziom rozrywki zapewnią bardziej sprawiedliwe kwalifikacje oraz wyścig, w którym moc będzie specjalnie ograniczona, jedynie w niektórych momentach będzie jej więcej. Wspomniany system Push-to-Pass wprowadza element taktyki, co przekłada się na poziom rywalizacji oraz zwiększa wpływ czynnika ludzkiego. Można się sprzeczać czy elektryczny dźwięk bolidu niszczy całą zabawę czy też nie, moim uchem dźwięk silników Formuły 1 też nie powala na kolana, więc różnica nie powinna być znacząca. Na pewno będzie ciszej – ok 80 dB, zamiast 140 w konwencjonalnym bolidzie.
Z uwagi na fakt, że wszystkie wyścigi będą odbywały się na torach ulicznych, zawieszenie bolidów musiało zostać specjalnie zaprojektowane, aby znosić nierówne nawierzchnie wielkich miast. To także pole do popisu dla inżynierów, którzy mają szansę wynaleźć wytrzymałe i odpowiednio tłumiące amortyzatory. Ale tu raczej nie nastąpi transfer technologii… Chyba nie trzeba tłumaczyć dlaczego.
Wśród kierowców zaproszonych do nowej serii jest wiele „świeżych” nazwisk ale pojawiają się także znane persony jak Nick Heidfeld, Bruno Senna, Jarno Trulli, Jaime Alguersuari, dawny Stig Ben Collins czy nasz rodzimy kierowca – Kuba Giermaziak.
Jak widać Formuła E to nie tylko rozrywka w nowym, modnym formacie, ale także poligon doświadczalny dla rodzących się technologii. Wielkie koncerny będą miały szansę odpowiedzieć sobie na kluczowe pytanie. Ale nie będzie ono brzmiało jak rozwijać samochody elektryczne tylko czy jest sens je rozwijać. Czas pokaże.